Natalia zwiedza Warszawę

Kiedy warszawska High Line?

2017-10-19

Fenomen nowojorskiej High Line staje się zaraźliwy: tylko w Stanach zamiar naśladownictwa zgłosiło już 20 ośrodków miejskich, w tym Chicago i Atlanta.Przykład sięga jednak dalej: ogromnym sukcesem okazała się dalekowschodnia High Line, czyli południowokoreańskie Seoullo 7017.

Przypomnijmy: oryginalna High Line to zagospodarowany przez firmę specjalizującą się w architekturze krajobrazowej blisko 2,5-kilometrowy odcinek nieczynnej od dziesięcioleci linii kolejowej, biegnącej przez serce zachodniego Manhattanu. Projekt jej wyburzenia, wspierany przez władze miejskie i deweloperów spotkał się ze sprzeciwem społecznym. Po zmobilizowaniu odpowiednich środków, udało się przeprowadzić konserwację konstrukcji i obsadzić betonowy pas, biegnący kilkanaście metrów nad poziomem miasta, tysiącami drzew. Nie inaczej w Seulu, gdzie na niespełna kilometrowym odcinku wyłączonej od dawna z użycia autostrady zasadzono aż 24 tysiące drzew i krzewów. Oczywiście, kolejne high-lines nie są odizolowanym od miasta ogrodem: mają promować ruch pieszy i rowerowy, i na dziesiątki sposobów (schody, pochylnie, ścieżki dojazdowe) połączone są z infrastrukturą komunikacyjną otaczającego je miasta.
Moje pytanie: czy i kiedy pojawi się możliwość zagospodarowania jakiegoś trudnego w „reanimacji” szlaku jezdnego czy kolejowego w naszej stolicy?

Polowanie na dzikie reklamy

2017-10-14

Dzikie reklamy to, jak wiadomo, zmora miast i przedmieść. Na budynkach komunalnych i będących w posiadaniu wspólnot pojawiają się za cichą zgodą zarządców lub spółdzielni mieszkaniowych, na ogrodzeniach i „ziemi niczyjej” – czasem z inicjatywy właściciela mniejszościowego, czasem po prostu prawem kaduka. Właściciel domu jednorodzinnego jest z natury rzeczy mniej narażony na ozdobienie w ten sposób jego domu – mało prawdopodobne, by ktoś wdarł się na jego teren – ale nie chroni to jego oczu w żaden sposób: dzika reklama może pojawić się na płocie, na budynku położonym naprzeciwko naszego, na drodze dojazdowej, i szpecić tam okrutnie. Nie bardzo wiadomo, co z nią z robić: trudno prowadzić permanentną „partyzantkę”, czyli wojnę podjazdową, skoro reklama może wisieć całkiem lege artis!
Dlatego brak mi słów, żeby należycie pochwalić stronę internetową i projekt „Sprzątamy reklamy”, jaki powstał z inicjatywy członków Stowarzyszenia „Miasto Moje a w Nim” we współpracy z Fundacją Training Projects. Siatka wielkoformatowa, bilboard na budynku, banner na ogrodzeniu, potykacz, zwany „koziołkiem”, ba ogłoszenie na przystanku – każdy z tych i pół tuzina innych przypadków został szczegółowo „rozpisany” w trybie algorytmu („Czy pojazd [z reklamą] stwarza zagrożenie dla ruchu?” TAK / NIE], wraz ze szczegółowymi zaleceniami, co można zrobić w każdym z przypadków.

Oczywiście, branża reklamowo-szpecąca nie zasypia gruszek w popiele: zdarza się tak, że algorytm kończy się konkluzją „mamy związane ręce”, bo reklamodawcy dopełnili wszystkich procedur. Ale takich scenariuszy jest mniej niż 5 procent: we wszystkich innych sytuacjach możemy i powinniśmy interweniować: dla dobra krajobrazu i nas samych.

Na stronie http://www.sprzatamyreklamy.org znajdziemy po temu skuteczne narzędzia.

Gdzie raki zimują, gdzie mieszkają hipsterzy

2017-10-01

Mapy są niezrównane nie tylko, gdy ukazują rzeczywistość obiektywną, mierzalną, lecz i gdy pomagają zilustrować przekonania i poglądy. A co dopiero, kiedy idzie nie o przekonania na temat innych i funkcjonujące ich wyobrażenia, lecz o stanowisko na temat samego siebie, oceny statusu materialnego i społecznego siebie i sąsiadów!
Jedną z ciekawszych tego rodzaju inicjatyw tego rodzaju jest startup „Hoodmaps”, który pozwala mieszkańcom miast określić i zakwalifikować swoją najbliższą okolicę i panujący w niej klimat społeczny. Czy zamieszkują ją hipsterzy, grzeczni akademicy, nowobogaccy, ziomale czy niższa klasa średnia?
Metodologia pozostawia wiele do życzenia, o zabezpieczeniach przez możliwością nadużywania „maszynki głosującej” głucho, ale, jak widać, na razie rzecz nie budzi aż tak wielkich emocji, bo uzyskany wizerunek nieźle pokrywa się z intuicyjnymi przekonaniami. Wśród kilkuset przebadanych miast prym wiodą anglojęzyczne, z polskich znalazły się na razie w zestawieniu Warszawa, Kraków i Gdańsk – ale to, co widać, może stanowić niezłe źródło informacji dla developerów, szukających wolnych (lub potencjalnie wolnych) obszarów, uznawanych za prestiżowe.
Inna rzecz, że od kiedy usłyszałam w radiu hasło kampanii promocyjnej, mającej rozreklaować nowo zbudowane, luksusowe osiedle na pograniczu Śródmieścia, Żoliborza i Woli – a brzmiało to hasło „Sobota na Kolskiej!” - mam wrażenie, że developerzy za nich mają potoczne wyobrażenia na temat dystrybucji prestiżu i „pamięć kulturową” miast. A może się mylę, może lokale na Kolskiej kupią właśnie postmodernistyczni varsavianiści-ironiści, igrający z pamięcią najsławniejszej izby wytrzeźwień w całym PRL?

Pasteloza jest uleczalna

2017-09-27

Dla milionów mieszkańców osiedli w Polsce ta wiadomość jest jak news o wykryciu lekarstwa – no cóż, może nie na najcięższe choroby, ale na katar czy łuszczycę. Pasteloza jest uleczalna! Alternatywą dla szarzyzny „baranka” i odpadających paneli ocieplających nie musi być jaśniejąca za oknem paleta różów majtkowych i brzoskwini!
Na zdrowy rozum wydawało się tak od dawna. Ale to jedna z wielu organizacji miejskich, Stowarzyszenie Traffic Design, w porozumieniu ze spółdzielnią mieszkaniową z Gdańska podjęło się odnowienia jednego ze „spastelozionych” bloków, przy okazji nadając mu godność, proporcję i urodę.
Terapia nie polega bowiem na prostym „pomalowaniu na biało”. Jeśli pomysłodawcom rzeczywiście zależy na atrakcyjnym, a zarazem nieagresywnym pokazaniu samej w sobie niezbyt urodziwej, często topornej bryły PRL-owskiego budynku o małych oknach, rzecz wymaga dużo pracy: konieczne jest odpowiednie do lokalizacji i oświetlenia budynku wybranie odcienia, przygotowanie podłoża, wreszcie – dodatkowe zorganizowanie powierzchni, poprzez np. narzucenie siatki delikatnych glifów, jak w sgrafitto.
Zdjęcia bloku przy gdańskiej ulicy Lelewela robią furorę w sieci. Na pastelozę (w dyskusjach z udziałem młodych ludzi wymienianą jako jedna z większych przywar współczesnych miast) istnieje proste lekarstwo na końcu pędzla.

Wielka mapa skojarzeń

2017-09-24

Gra w skojarzenia to znakomita zabawa w liceum. Czasem ktoś niesie ze sobą to doświadczenie dalej i zostaje poetą; ale zwykle umiejętność ta traktowana jest jako prywatna słabość, feblik, może dowód na żywość inteligencji, w żadnym razie jednak narzędzie porządkowania świata.
Musiałam jednak zmienić opinię w tej kwestii, gdy zobaczyłam mapę stworzoną przez stowarzyszenie "Okno na Warszawę": w oryginalnej wersji powstała ona przez blisko trzema laty, nadal jednak jest dopracowywana i uzupełniana, nadal napływają echa i spostrzeżenia od lokalnych patriotów, dynamizujące obraz Warszawy.
W skrócie - w wyniku operacji, łączącej wyobraźnię poetycką z przetwarzaniem "big data", czyli wielu informacji napływających od sympatyków stowarzyszenia, kontaktujących się z nim na Facebooku, powstała mapa, w której każdej dzielnicy przypisanych zostało od kilku do kilkunastu krótkich, intuicyjnych haseł - co do zasady odwołujących się nie (a przynajmniej nie tylko) do osobistych wspomnień, lecz "intersubiektywnych", to znaczy przywołujących wspólną pamięć i wspólne dziedzictwo.
Białołęka? "Cisza, korki, daleko, więzienie". Włochy? "Staw, zieleń, dzieciństwo, WKD". Niesłychane, że kilka koncertów Metalliki na trwałe wpisało się w pamięć mieszkańców Bemowa, że Praga Południe dla wszystkich badanych pachnie czekoladą.
Patrzę na tę mapę i myślę, że to świetny bryk dla każdego potencjalnego autora "powieści warszawskiej". I że można coś podobnego narysować dla swojego miasta, ulicy, ba - mieszkania.

Wydrukuj sobie chodnik

2017-09-11

Jeszcze za PRL dowcip „Co robi pijak? Słucha płyt. Chodnikowych” wydawał się dość fatalny. A jednak dziś można mieć płytę chodnikową… na bluzce. Niekoniecznie pokładając się na jezdni pod wpływem procentów. To raczej nowa praktyka wielbicieli nieoczywistej urody wielkich miast, moda, która ma już swój niemiecką nazwę: raubdruckerin.

Stronę Raubdruckerin polubiło na Facebooku przeszło 50 tysięcy osób, moda rozszerza się na kolejne europejskie miasta. Na czym polega? Mówiąc najkrócej, na odbijaniu atrakcyjnej faktury małej infrastruktury ulicznej: rozjazdów szyn, płyt chodnikowych, ale może przede wszystkim – studzienek kanalizacyjnych i włazów.

Technika jest bardzo prosta: powierzchnię płyty (z kamienia, ceramiki, wytrawionej lub tłoczonej stali) maluje się pędzlem z ekologiczną, zmywalną farbą – i odciska wzór na tkaninie, najczęściej z przodu bluzki. Jeszcze drobne poprawki czy domalunki, umycie chodnika, utrwalenie ‘druku’ i… można nosić.

Najlepiej wyglądają ażurowe mechanizmy zwrotnic i secesyjne liternictwo studzienek sprzed wieku z Wiednia czy Franfurtu. A co z Warszawą? Kto pierwszy będzie chciał mieć odbity „Wod-Kan” na torsie?

Długi postój na przystanku

2017-09-06

Jesienią zawsze zaczyna się szkoła.. Ale do tej na Krakowskim Przedmieściu niełatwo będzie dojechać. Jak się okazuje, trzyzmianowe remonty, które coraz częściej (ku krótkotrwałej udręce mieszkańców, ale dużej korzyści publicznej) mają miejsce na ulicach, nie obowiązują na przystankach. Inna władza, inna jurysdykcja, inne tempo. Przystanki na jednym z głównych śródmiejskich ciągów komunikacyjnych, czyli na Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu od miesiąca pozostają „rozgrzebane” niczym w skansenie PRLu.

Aktywiści miejscy wyciągają z tej dysproporcji wniosek może zbyt daleko idący, ale znamienny: ich zdaniem, władze miejskie chętniej wspierają remonty dróg i szos, ponieważ z modernizacji takich korzystać mogą posiadacze samochodów prywatnych. Inwestycja w przystanek służy wyłącznie pasażerom

Czy rzeczywiście tak jest? Czy Krakowskiemu Przedmieściu, usiłującemu jednocześnie pełnić rolę buspasa oraz deptaka turystycznego nie przydałby się bardziej tramwaj? Na razie – z pewnością kilka dodatkowych ekip.

Zdjęcie z portalu Miasto Jest Nasze

Blisko, coraz bliżej (po szynach)

2017-08-31

Najnowsza mapa opracowana przez ZTM robi wrażenie, a pan Maciej Florczak wyrasta na czołowego kartografa ekstremalnego w stolicy. Po świetnej mapie, ukazującej, gdzie sprawdzane są rozkłady jazdy, właśnie zobaczyliśmy kolejną mapę, ukazującą… czas dojazdu do centrum Warszawy.

Wyniki są budujące: poza godzinami świtu, północą i falą szczytu zewsząd dojechać można do ścisłego centrum (Rotunda, Centralny, Rondo ONZ) – góra w godzinę, w zdecydowanej większości przypadków mniej. To sporo – ale nie jest to już pół dnia zmitrężone w autobusie.

W autobusie zresztą najmniej. Jedną z najmocniejszych stron nowej mapy jest ukazanie, w sposób zauważalny nawet dla osób, które rzadko mają do czynienia z kartografią, ścisłej korelacji między niskim czasem dojazdu – a obecnością połączeń szynowych: metra, pociągu lub tramwaju. Może prawda ta dotrze nie tylko do wynajmujących mieszkania w Ursusie czy w Zielonce, lecz i do decydentów?

Warszawski węzeł południowy

2017-08-20

Marzenie o domknięciu okręgu, wspólne urbanistom, mieszkańcom południowych suburbii warszawskich, strategom i transportowcom, wchodzi w życie: 17 sierpnia w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim w obecności ministra infrastruktury oraz wicewojewody mazowieckiego podpisano nie jedną, lecz trzy umowy. Wszystkie dotyczą tego samego: połączenia lotniska Okęcie z południową obwodnicą Warszawy i domknięcia samej obwodnicy tak, by zamknęła się ona ostatecznie, łącząc obszar od Nowego Dworu Mazowieckiego do Grójca – i docelowo wyrzucając poza stolicę dziesiątki tysięcy TIRów.

Formalnie projekt dotyczy w pierwszej kolejności dokończenia wewnątrzwarszawskiej drogi ekspresowej S7 i wyprowadzenia wędrującej nią rzeki pojazdów, która dziś kończy się ślepo na wysokości Ursynowa Południowego, powiększając korek ulicy Puławskiej aż do węzła Lesznowola. Równie istotne są jednak następne dwa odcinki, o długości odpowiednio 15 i 8 kilometrów, prowadzące przez „dzikie pola” kolejnych deweloperskich inicjatyw, którym stolica zawdzięcza takie koszmarki onomastyczne jak „Złotokłos” (świetna nazwa dla marki taniej wódki, ale nie dzielnicy metropolii) aż do węzła w Grójcu.

Kilka kolejnych węzłów drogowych (Lesznowola, Zamienie, Tarczyn Północ, Antoninów), 31 wiaduktów, dwie (czemu tylko dwie?) kładki pieszo-rowerowe, trzy pasy ruchu w każdą stronę: ma być to warte ponad 800 mln złotych, tyle przynajmniej dziś skłonne jest na to dać państwo. 34 miesiące „bez miesięcy zimowych”: czy inwestorzy wyrobią się do roku 2022?

Bzyczą urbanistycznie

2017-08-18

Pszczoły miejskie – hit czy kit? Pasiek w miastach jest coraz więcej – jak nie „Pszczoły w parku Traugutta”, gdzie regularnie odbywają się kursy, to Pasieka Biblioteka Miodu [http://www.bibliotekamiodu.pl/]. To budujące, to humanizujące, to ucieczka od wizji ‘kamiennego miasta’, a ryzyko, że coś żółto-czarnego będzie kręcić się wokół kanapki z dżemem, spożywanej przez nas na balkonie, naprawdę nie jest przez to dużo większe.

Pytanie, które zaprząta wielu: czy rzeczywiście nektar zbierany w centrum miasta, w sytuacji, gdy stale bije się na alarm w kwestiach zanieczyszczenia powietrza – tlenek azotu, podtlenek azotu, siarczki, dwutlenek węgla, zmielony asfalt, azbest i guma? Co to za pomysł?

Niezły. Okazuje się, że nektar praktycznie nie wchłania zanieczyszczeń z powietrza – pszczoła zaś przenosi go w swoich gruczołach również w niemal hermetycznych warunkach. Zaletą zaś roślin wschodzących w miastach jest.. brak opylania i stosowania agresywnych środków ochrony roślin. Zarządcy zieleni miejskiej nie używają ich – bo nie ma takiej potrzeby: nikt nie przewiduje zbiorów trawy czy liści lipy. Tym bardziej od oprysków uciekają jak od ognia działkowicze, którzy chcą mieć „prosto z krzaka”. I tak dojrzewa słodki paradoks: to w mieście pszczoły są bezpieczne.