Natalia zwiedza Warszawę

Bawiąc uczyć

2017-06-09

Informacja miejska (i leśna) to poważna sprawa. Z czasów PRL pamiętam koszmarne tablice z rozmiękłej, czerniejącej od grzyba dykty, z której dawno złuszczyła się farba. Blaszane tablice bywają odporne na wodę trochę bardziej – ale też daleko im do doskonałości. Lakiery przyniosły tylko niewielką poprawę: nadal mamy do czynienia z kakofonią kolorów i kształtów. A jeśli już coś jest spójne, jak współczesne systemy informacji miejskiej, nadal pozostaje wyzwaniem kwestia, jak uczynić je wandaloodpornymi?

Jedna recepta, którą wynieśliśmy jeszcze z PRL, to – namnożyć rozwiązań. „Wandal promienieje, kiedy jednym cięciem pozbawia telefonu całego osiedla, opadłyby mu ręce, gdyby automat telefoniczny stał na każdej klatce” – rezonował wówczas Jacek Fedorowicz. Innym rozwiązaniem jest jednak po prostu solidne wykonanie. Aluminium, stalowe kątowniki, napylana farba proszkowa – wszystko to może sprawić, że nawet niewielkie słupki ogłoszeniowe służące edukacji, przekazywaniu informacji turystycznej bądź zawierające przypomnienie zasad pierwszej pomocy utrzymają się na swoim miejscu przez wiele miesięcy.

Na przystanku PKS-u

2017-05-26

Są chwile – rzadkie – kiedy myślę o dobrych stronach umiarkowanej, leniwej i niekompetentnej tyranii. Czyli takiej, jaką sprawowały władze lokalne w latach 70. na prowincji Związku Sowieckiego, od Mołdawii po Tadżykistan.

Przekupne, tchórzliwe i bez reszty posłuszne KGB? Naturalnie. Niezdolne do większości inicjatyw, niepochodzące z prawdziwych wyborów, zdolne, jeśli pojawiłaby się taka dyrektywa, do każdego świństwa? Oczywiście.

Ale zarazem – nieszczególnie zatroskane kosztorysami i budżetem. Zainteresowane w możliwie spektakularnym realizowaniu „potrzeb miejscowej ludności”, czytaj – pastwisk, przestronnych (i niedoinwestowanych) szkół oraz – przystanków.

A skoro tak – czemu by czegoś nie wznieść? I tak lata 70., wraz ze względną prosperity, obfitością paliwa i w miarę gęstą siecią transportu publicznego przyniosły prawdziwy wysyp przystanków komunikacji autobusowej. To paleta i antologia stylów: są wśród ich okazy brutalizmu, przystanki sielskie i rustykalne, „etniczne”, monumentalne i eko.

Christopher Herwig, który wydał ostatnio poświęcony im album, ekscytuje się może przesadnie, zwłaszcza, że przystanki są dziś w fatalnym stanie: odrapane, spękane, skorodowane, stanowią żywy dowód zapaści państwa, które od ćwierć wieku nie może się podnieść. A jednak warto przekartkować ten album, przynajmniej w internecie, by zdać sobie sprawę, jak często warto wspierać administrację lokalną z inicjatywą.
Link:
http://quibbll.com/9892-sovetskie-avtobusnye-ostanovki-ot-kristofera-herviga-christopher-herwig/

Tunel pod tunelem

2017-05-20

Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie pierwsza wizyta na dworcu Berlin Sudbahnhof, gdzie biegnące w różnych kierunkach tory kolejowe, perony i tunele umieszczone są na trzech poziomach – w dodatku pod dwupoziomową halą dworca! Naturalnie, zazwyczaj poziomy te są przesłonięte stopami, jest tylko kilka miejsc, z których można dostrzec „przekrój” ziemi na 50 metrów w głąb – ale widok taki zapiera dech. XIX-wieczna inżyniera nie mogła o czymś podobnym nawet pomarzyć, XX-wieczna – nie miała na takie inicjatywy środków technicznych ani inwestycyjnych.

Warszawa stawia pierwsze kroki na drodze „wielopoziomowości podziemnej”. Tunel metra biegnie już pod dnem Wisły – i pod tunelem średnicowym. A jednak to, co szykuje się na Ursynowie Południowym, budzi respekt.

Pod tunelem metra – bo że pod aleją Komisji Edukacji Narodowej, nie dziwi już chyba nikogo! - zostanie przeprowadzony mega-tunel, ośmiopasmowy tunel południowej obwodnicy Warszawy S-2!

Maniacy techniki zachwycają się perspektywą sięgnięcia po raz pierwszy w stolicy po technologię tzw. ścianki berlińskiej, polegającej na tym, że w gruncie najpierw umieszczane są stalowe profile, a potem za pomocą specjalnej wiertnicy grunt pod nimi jest „podwiercany” - tak, że osuwają się coraz niżej pod własnym ciężarem, bez konieczności wbijania ich w grunt potwornym kafarem, od wstrząsów którego drżała zastawa i obrazy spadały ze ścian.

Ja, choć ucieszona widokami na ciszę, przede wszystkim pozostaję pod wrażeniem samej, by tak rzec, głębi prac: ściany szczelinowe zejdą na 35 metrów w głąb od poziomu gruntu, toż to głębiej niż niejedna studnia oligoceńska! Naprawdę żałuję, że na razie ucichło o planach rozbudowy Okęcia: gdyby tak POD OBWODNICĄ wykopano TRZECI tunel, np. przeznaczony dla szybkiej kolei dojazdowej...

Batalia o furtkę

2017-05-15

Dużą tradycję w Polsce mają, jak wiadomo, spory o mur graniczny. O kłótniach o furtkę w nim – ciszej. Zmienić to może dopiero inicjatywą radnego z Ursynowa, który rozpoczął batalię z władzami Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, domagając się – przejścia do rezerwatu na Skarpie Warszawskiej przez ogrodzenie, wzniesione na wysokości SGGW.

Sprawa stała się sensacją sezonu w kręgach ursynowsko-wilanowskich (ogrodzenie zostało wzniesione dokładnie na granicy tych dwóch dzielnic, co dodatkowo komplikuje sprawę pod względem jurydycznym, kompetencyjnym i prestiżowym). Interpelacje radnego Pawła Lenarczyka, korespondencja między burmistrzami obu dzielnic, Inspektoratem Nadzoru Budowlanego, rektorem a Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska krążyły ze swadą i ogniem.

Istota sporu jest jednak, jak się wydaje, trudna do rozstrzygnięcia, i wiąże się z konfliktem dwóch zasad: izolowania i ochrony rzadkich gatunków (która przyświeca wszystkim twórcom rezerwatów) oraz udostępniania terenów rekreacyjnych i wartościowych przyrodniczo mieszkańcom miasta spragnionym zieleni (do której odwołują się najwyraźniej zarówno radni, jak burmistrz Ursynowa, sekundujący inicjatywie). Wtórna jest, deklarowana przez rektorat SGGW, troska o to, jak finansować koszty ochrony rzadkich nasadzeń i odrestaurowanych niedawno XIX-wiecznych fontann – bez czego prawdopodobnie nie obeszłoby się po udostępnieniu rezerwatu wszystkim ursynowianom.

Nadzór konserwatorski nad Skarpą (w tym wytyczanie rezerwatów przyrodniczych) roztoczono w latach 60. XX wieku, gdy tylko najodważniejsi planiści myśleli o powstaniu dzielnicy Ursynów i rozbudowie campusu SGGW. Podobna sytuacja ma miejsce na innych obrzeżach Warszawy: nowe osiedla i zabudowa jednorodzinna niebezpiecznie zbliżają się do rezerwatów ścisłych na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego (podchodzącego wszak pod stolicę), lasów Białołęki, bagnistych terenów Mysiadła.

Zabawnie jest widzieć, jak rzeczywistość miejska zatoczyła krąg: miasto nowożytne na ziemiach polskich powstawało jako zlepek ziem królewskich, prywatnych i kościelnych parcel oraz tzw. „jurydyk” magnackich. Ostatnie z nich zachowały swoją autonomię prawną jeszcze w początkach zaborów: znacznie dłużej utrzymywały się w centrach miast kłujące oczy uboższych mieszczuchów prywatne ogrody i parki. Minęło 200 lat unifikacji – i wyodrębnione, niedostępne wszystkim jurydyki pojawiają się znów. Tyle, że rządy sprawują w nich już nie Czartoryscy, lecz chrobotki reniferowe.

Zamek trzeszczy w szwach

2017-05-12

Zręby Zamku Książąt Pomorskich wzniesiono w XIV wieku, za sprawą księcia Barnima III, ale bryła na kształt dzisiejsze stanęła w dwa wieki później. Po zniszczeniach dokonanych w XIX wieku, kiedy stacjonował tam pruski garnizon, a także alianckich bombardowaniach podczas wojny, odbudowy dokonano dopiero w latach 60. i 70. ubiegłego wieku, na wzór mocno „starówkowy”: byle było podobne do rysunków na starych sztychach… Skrzydłem północnym zajęto się dopiero przed dwoma laty, ale szczecinianie zbyt się nim nie nacieszyli: w piątek 11 maja runęły stropy na trzech kolejnych kondygnacjach. Między II piętrem a piwnicami zieje pustka.

Jak widać z opublikowanego przez lokalne media zdjęcia, nie jest to jedynie kwestia więzadeł czy legarów podłogi: to, jak ścięty został wzniesiony z litego przecież kamienia filar wróży jak najgorzej, jeśli idzie o naprężenia, których doświadcza bryła.
Pierwsze pęknięcia pojawiły się już pod koniec kwietnia: wówczas określano je w komunikatach prasowych mianem „rys”, były one jednak wystarczająco głębokie, by zamknięto część skrzydła i odwołano niektóre spotkania. Dyrekcja obiecała wówczas przeprowadzenie stosownych badań, na ścianach przyklejone zostały, znane wszystkim mieszkańcom i sąsiadom starych kamienic, tafelki szkła, pozwalające na monitorowanie skali naprężeń.

Pytanie, na które nie poznamy dziś odpowiedzi, brzmi: czy winna jest płyta tektoniczna, drgania w centrum metropolii, jakim jest Szczecin, czy niedopatrzenia podczas remontu sprzed dwóch lat? I czy renowacje (a de facto odbudowy) budynków historycznych nie są obarczone zbyt dużym ryzykiem, jeśli wykorzystuje się jedynie dawne technologie („żadnych żelbetów, tylko cegła”), obciążając zarazem podłogi i stropy wycieczkami, klimatyzatorami windami jak najbardziej z XXI wieku?

Kraków w malwach i irysach

2017-05-04

Kraków to, jak wiadomo, Wyspiański, a Wyspiański – to irysy. Wszyscy pamiętają to ze znaczków pocztowych, ale mało kiedy zdarza się taka okazja do „aktualizacji” botanicznych wtajemniczeń najwybitniejszego może twórcy polskiej secesji i neoromantyzmu, jak podczas obchodów 110. rocznicy śmierci artysty: przed krakowskim Muzeum Narodowym w ostatni weekend sadzono – wszyscy chętni – rośliny z obrazów, szkiców, witraży, a przede wszystkim słynnego „Zielnika” malarza.
W drewnianych skrzyniach można było zasiać przygotowane wcześniej nasiona i sadzonki, nie tylko popularnych, soczystych nasturcji i słoneczników, lecz również bylin na poły dzikich, rzadko udających się w miejskich ogrodach: dziewann, maków i chabrów. Muzealnicy cytują nawet fragment listu Wyspiańskiego do Rydla, w którym malarz pisał „Malwy, dziewanny, co to za cudne rośliny. Jakie to strzeliste kształtów pędy, jakie to żywe, rozmowne kwiaty. Najbujniejsze tych kwiatów krzaki powyrywałem z łąk i skał pod Bielanami i snop cały przyniosłem do siebie".
Teraz znów trafiają do niego, sadzone i malowane z szablonów wzdłuż całej „trasy Wyspiańskiego”, łączącej kilkanaście punktów na mapie Krakowa: od domu rodzinnego, dziś znanego jako Dom Józefa Mehoffera, przez Bronowice, znane za sprawą „Wesela”, Teatr im. Słowackiego i pracownię, aż po kościół Franciszkanów, gdzie znajdują się jego witraże; to „Wędrowny Warsztat Szablonowy”, stworzony przez młodych entuzjastów drzeworytów Wyspiańskiego. A ja zastanawiam się to nad warszawskimi poetami, to nad władzami urzędującymi przy placu Bankowym i zastanawiam się, kiedy starczy im fantazji by, zamiast wycinać kolejne drzewa na obiecanych deweloperom gruntach, rozpoczęły sadzenie małych „leśnych szkółek miejskich” według fantazji mieszkającego lata całe nad Wisłą Leśmiana czy warszawskiego Baczyńskiego…

Czujnik przechodnia

2017-04-24

Jedną z najczęstszych przyczyn wypadków w Polsce są, jak wiadomo, szarże kierowców w pobliżu przejść dla pieszych, wymuszanie przez nich pierwszeństwa i zbyt długa droga hamowania. Często tłumaczą się tym, że „światła się zapalają i trzeba stać na pusto, bo przechodniów i tak nie ma”. Nie da się też ukryć, że zbyt duża liczba świateł negatywnie wpływa na płynność ruchu. Czy „przejście na czujnik” okaże się dobrym rozwiązaniem?

W Polsce rozwiązanie to znane jest jako „aktywne przejścia dla pieszych”, choć właściwsza byłaby fraza „aktywizowane”: uruchamiają one sygnalizację w chwili zbliżania się pieszego do pasów. Nadejście przechodnia wykryć mają czujniki ruchu, następnie zaś uruchamiana jest machina porównywalna z latarnią morską: połyskujące pasy, znaki drogowe D6 i wybłyskujące lampy LED mają w założeniu zwrócić uwagę najbardziej roztargnionego kierowcy, zaś nawierzchnia antypoślizgowa i sygnalizacja dźwiękowa mają dodatkowo uchronić pieszego.

Pilotażowy projekt ruszył w ubiegłym roku na ul. Kondratowicza na Bródnie i liczba niebezpiecznych sytuacji spadło. „Aktywne przejścia dla pieszych” coraz częściej wymieniane są we wnioskach składanych do budżetu partycypacyjnego. W tym roku Zarząd Dróg Miejskich zainstaluje ich aż 17.
Oszczędności są wielkie, i to dla obu stron – pytanie o zawodność. Co dzieje się z chwilą braku prądu? No cóż, to samo, co na klasycznym przejściu dla pieszych – pozostaje przebiegać. Pytanie, czy zdarzyć się może tak nieszczęśliwe zwarcie, by przejście rozświetlało się tylko dla pieszego, pozostając mało widocznym od strony jezdni?

Nie odchudza, nie odmładza

2017-04-21

Nawiązania nowych budynków do miejscowej, historycznej i cenionej architektury są zawsze dobrze widziane: sęk tylko w tym, kiedy i do czego nawiązywać. W przypadku Zamościa, o którym już przeciętny gimnazjalista potrafi powiedzieć, że jest to „perła polskiego renesansu”, zadanie nie jest łatwe: wzorować można się na ratuszu, na kamienicach rynku, na fasadzie synagogi..

Jak się okazuje – można też na fortyfikacjach. Młody architekt postanowił wznieść na działce w sercu staromiejskiej zabudowy Zamościa przeszklony apartamentowiec, który nieźle wpisuje się w koncepcje modernizmu lat 30. i 40., ale nijak nie sposób dopasować go do renesansu. On sam tłumaczy, że odwoływał się do rozwiązań… fortyfikacyjnych.

Larum podniosło się od prawa do lewa – sprawę nagłośnił zarówno portal Niezalezna.pl jak Narodowy Instytut Dziedzictwa i miejscowa Rada Miejska. Przeoczenie konserwatora, próba poparcia młodego nowatora czy kolejny skok na przestrzeń publiczną i brak szacunku dla spójnej przeszłości Zamościa? – zastanawiają się wszyscy.

Pytanie, jak uratować i Zamość, i stojący już w stanie surowym budynek. Czy przy podobnej bryle wystarczy nieznaczna antykwizacja elewacji? A może postawić na dachu kilka działek-wiwatówek i robiąc dobrą minę do złej gry, przedstawiać apartamentowiec jako kopie miejscowego arsenału?

Warkot na wysokości

2017-04-18

Są ludzie, którym zdarzyło się kupić działkę budowlaną – specjalnie lub nieświadomie – na terenach w pobliżu lotniska, nad którymi przechodzi korytarz powietrzny. Cóż, i to bywa ceną za dom w granicach wielkiego miasta. Ale terkot samolotu coraz częściej budzi ludzi mieszkających z dala od korytarzy i tras lotniczych. Co może być tego przyczyną?

To jeszcze nie drony dostawcze, chociaż ich czas przyjdzie. Nad Warszawą od kilku tygodni lata awionetka, która dokonuje pomiarów sieci ciepłowniczej. Kilka gazet przeprowadziło formalne śledztwo – i dzięki serwisowi FlightRadar24.pl po dwóch-trzech godzinach znało dane awionetki i wynajmującej ją firmy. Jak się okazało, wykorzystywała jeden z wyjątków w prawie, nakazującym zwykle loty nad obszarem gęsto zabudowanym co najmniej na 1.850 m: szło jednak o ważne zadanie publiczne.
Firma GeoFly wykonywała po prostu mapę termiczną, rejestrując wszelkiego rodzaju poważniejsze wycieki z sieci grzewczej: z natury rzeczy prace takie prowadzić można tylko w sezonie grzewczym i w nocy – kiedy promieniowanie podczerwone jest wyraźniejsze, i ruch lotniczy nad stolicą mniejszy.
Tego rodzaju dane są niesłychanie cenne nie tylko dla firm ciepłowniczych: to kopalnia danych demograficznych, inwestycyjnych, ba, wywiadowczych (te dogrzewane w garażach, nielegalne plantacje marihuany!) i można tylko wyglądać, kiedy doczekają się komentarza na stronach w rodzaju „Kartografia ekstremalna”. Na zdrowie – i tylko zazdrościć można, że unoszącą się kilometr nad ziemią awionetkę o tyle łatwiej zidentyfikować niż warczący przez kilka godzin za sprawą zerwanego tłumika, bezkarny motocykl byle troglodyty…

Ukamieniowana rzeka

2017-04-03

Co można zrobić z rzeczką, przepływającą przez miasto? Wszystko. Może się ona stać magnesem, osią, sprężyną. Ostatnie wydanie magazynu „ResPublica/Miasta” [http://publica.pl/teksty/nad-rzeka-60577.html] wymienia siedemnaście przykładów ośrodków, od Tychów i Bydgoszczy po Rio de Janeiro, które postanowiły otworzyć się na wodę – ze znakomitym skutkiem. Najnowsze magazyny i portale architektoniczne piszą z kolei o słoweńskiej firmie ENOTA, której sposób rehabilitacji brzegów rzeki w miasteczku Velenje przyniósł nagrodę Architizer A+, otwierając przed nią Europę otworem.
Jest co chwalić: brzegi rwącego, przybierającego kilka razy do roku potoku obwarowane zostały stromymi, czasem tworzącymi kąt otwarty z nawierzchnią wody, quasi-marmurowymi schodami, zachęcającymi do skakania, wspinaczki, wędrówki. Część, położona amfiteatralnie, znakomicie sprawdza się jako miejsce nieformalnych, wieczornych spotkań mieszkańców miasta, koncertów i pokazów. Jedyne niebezpieczeństwo, jakie grozi olśniewająco białym schodom to zakusy graficiarzy. Jeśli jednak wytrzymają impregnaty zabezpieczające, to naniesione przez rzeką namuły da się spłukać pod ciśnieniem w ciągu kilku minut. Nowe brzegi obliczone są na pół wieku.
Ale ojcowie miasta Sucha Beskidzka postanowili inaczej. „Zakończone prace obejmowały umocnienie brzegów Młynówki poprzez ułożenie geowłókniny na powierzchni 440 m2 oraz wykonanie 310 m3 koszy siatkowo-kamiennych” – głosi triumfalnie portal miejski. Wynik? Zabetonowana, a właściwie ukamieniowana rzeka, w której nie ma szans na rozwój normalnego ekosystemu, która wylewać będzie rokrocznie, wznosząc się i hucząc w swoim za ciasnym łożysku, pozostawiając na kamieniach tkwiących w klatkach cuchnące, lepkie, niemożliwe do spłukania namuły.
Pewnego dnia w przyszłości mieszkańcy miasta pójdą być może po rozum do głowy i zastanowią się, co zrobiono Suchej. Obecnych włodarzy podbeskidzkiego ośrodka dawno już jednak nie będzie w ratuszu: będą siedzieć w swoim majątku nad potokiem?