Nowe technologie

Qiqiguaiguai na cenzurowanym

2016-08-16

Minęły już blisko dwa lata, odkąd prezydent Chrl Xi Jinping skrytykował na spotkaniu z literatami qiqiguaiguai, czyli „dziwaczne” (lub, w nieco przychylniejszym przekładzie, „osobliwe”) rozwiązania architektoniczne, które coraz częściej pojawiają się na placach i ulicach Chin w epoce ich bezprzykładnego boomu gospodarczego, apelując zarazem o szacunek wobec chińskiej tożsamości kulturalnej. Czy słychać w tym echo totalitarnego zarządzania kulturą, czy głos zdrowego rozsądku?

Kłopot w tym, że jedno i drugie. Zachowanie Xi Jinpinga doskonale wpisało się w „zaostrzenie kursu” KPCh choćby wobec artysty-celebryty Ai Weiweia, a szerzej – w podjętą przez władze w drugiej połowie 2014 roku zacieśnienia kontroli nad sferą inwestycji i gospodarki, szczególnie w obliczu pierwszych oznak spowolnienia koniunktury.
Sęk w tym, że szereg współczesnych chińskich realizacji naprawdę trudno określić innym słowem niż „dziwaczne”: ot, choćby skrytykowana przez Xi siedziba telewizji państwowej CCTV, zaprojektowana przez samego Rema Koolhaasa, nosząca miano „wielkich spodni” czy niedawno wzniesiony gmach mieszczący siedzibę „Dziennika Ludowego”, w kształcie wielopiętrowego, zwężającego się ku górze, zaoblonego walca, nieuchronnie nasuwającego skojarzenia z jednym z najważniejszych męskich organów (nota bene, czy władze Rzeszowa myślały już o nawiązaniu bardziej zażyłych niż dotąd relacji z Pekinem?). W największych miastach, od Szanghaju po XXX, rosną jak grzyby po deszczu budynki przypominające kształtem kule, obwarzanki, skręcone węże – udziwnione, w żaden sposób nie pasujące do okolicznej zabudowy, nie nawiązujące do tradycji – popisy wyobraźni architektów i pychy inwestorów.
Tak wygląda triumfalny postmodernizm – i byłoby wspaniale, gdyby udało się ograniczyć jego pochód przez świat w inny sposób niż pogróżkami satrapy. Tymczasem jednak, jeśli w Chinach pojawi się trochę mniej gmachów przypominających klepsydrę, oszlifowany (lub nie) diament, wężowidło lub gąsienicę, można im będzie tylko pozazdrościć. Kłopot zaczyna się jednak, kiedy dziecko zaczyna być wylewane z kąpielą. Zwrócił na to przed kilku dniami uwagę szwajcarski architekt Jacques Herzog, zdaniem którego szereg zachodnich architektów i designerów postanowiło skorzystać z gospodarczego boomu w Państwie Środka, by uczynić z Chin swoisty „poligon” dla najbardziej ekstrawaganckich projektów, na realizację których nigdy nie uzyskaliby zgody władz Nowego Jorku, Genewy czy Paryża. W Chinach można, by tak rzec, poszaleć za pieniądze miejscowego inwestora – a świadectwa swojej wybujałej fantazji umieścić w pęczniejącym portfolio.
Deklarując to, Herzog upomniał się jednak zarazem o własne dokonania. Fala krytyki dotknęła bowiem również jego dzieło – głośny stadion olimpijski, wzniesiony w 2008 w Pekinie, obiegowo zwany „ptasim gniazdem”. Herzog przyznaje, że forma budynku jest niebanalna – ale podkreśla, że powstała w wyniku głębokiego namysłu nad najgłębszymi tradycjami architektury chińskiej. „Owszem, nie bylibyśmy w stanie wznieść czegoś podobnego na Zachodzie – nigdy tak nie twierdziłem – ale odwołania do chińskiej tradycji są w nim wyraźnie widoczne” – zadeklarował na panelu zorganizowanym przez Asia Society Switzerland.
Kto okaże się silniejszy: władze, inwestorzy, tradycja czy postmodernizm? Jak na razie, designerzy nadal chętnie eksperymentują na „chińskim poligonie”, zajadając się przy okazji zupą z jaskółczych gniazd.

Niepodległość trójkątów

2016-08-03

Miałem pisać o „przejrzystości elektronicznej” budynków, ale zachwyciło mnie rozwiązanie, które, jeśli idzie o kryteria czysto techniczne, mogłoby powstać przed stu laty z okładem: od połowy XIX wieku znano doskonale stal walcowaną, od lat 70. cięto ją przy użyciu palników acetylenowych w niemal dowolne kształty.
A jednak przystanek autobusowy wzniesiony w austriackim Krumbach przez belgijskie biuro projektowe VYLDER VINCK TAILLIEU zachwyca i wydaje się na pierwszy rzut oka oczywiste, że to rozwiązanie „nowoczesne”. Unterkrumbach Süd został wzniesiony z pojedynczego arkusza stali, pozaginanego i powycinanego niemal jak origami, w taki sposób, że imituje linię niedalekich szczytów alpejskich. Jest bezpieczny, ekologiczny, spełnia swoją podstawową potrzebę (został zorientowany w przestrzeni w taki sposób, by jak najskuteczniej chronić pasażerów przed wiatrami) i praktycznie rzecz biorąc, niezniszczalny. A w dodatku – piękny.

Boczne ścieżki włamywaczy

2016-07-27

Wydana właśnie przez Farrar, Straus and Giroux książka George’a Manaugha „A Burglar\'s Guide to the City” zawiera setki pysznych anegdot o włamywaczach, włamaniach stulecia, sekretnych przejściach, zamaskowanych schodach i zapadniach – i jedną istotną prawdę: włamywacze są jednymi z najlepszych znawców miast, którzy oglądają całą „tkankę architektoniczną” – schody, ściany, budynki, wodociągi i szosy – na swój własny, niepowtarzalny, odkrywczy, choć skrajnie utylitarny sposób.
Manaugh pisze o architekturze i sztukach pokrewnych od kilku miast, zarówno na prywatnym blogu, jak na łamach prestiżowych portali i gazet papierowych, bezustannie zastanawiając się nad zaludnianą przez nas przestrzenią i sposobami, na jakie mierzymy ją, kwantyfikujemy i bierzemy w posiadanie. Jest jednak bardziej praktykiem niż filozofem, rozważając i oceniając konkretne rozwiązania i działania.
Pisząc w tym kontekście o włamywaczach, zwraca uwagę na ich postrzeganie „szybu windy schodowej jako doskonałego >korytarza pionowego<, pozwalającego dotrzeć w miejsca niedostępne inaczej. Kamerę termowizyjną można, jak się okazuje, zwieść wiązką spray’u do włosów, drzwi otworzyć szpilką do tychże, a ścianki działowe z kartongipsu „składają się – jak pisze autor – podobnie jak obłoki, głównie z powietrza i zdarzają się włamywacze, którzy przewiercają je równie łatwo, co robak jabłko, zostawiając za sobą pylisty, ciągnący się przez cały budynek tunel”.
Z anegdot o włamywaczach szczególnie chyba smaczna jest ta o George’u L. Leslie, młodym architekcie, który zawitał do Nowego Jorku pod koniec lat 60. XIX wieku i, zafascynowany zarówno nowoczesnymi technikami budowlanymi, jak perspektywą łatwego łupu, przeszedł na ciemną stronę mocy: był „geniuszem włamań”, na ogromną skalę wykupując z archiwów miejskich plany nowo budowanych banków, w swoim studiu na Manhattanie budując naturalne modele skarbców w skali 1:1, by móc ćwiczyć na nich włamanie w najdrobniejszych szczegółach i osiągając pozycję monopolisty w swojej branży: do chwili śmierci z rąk zazdrosnego konkurenta w roku 1878 odpowiadał za blisko 80 proc. włamań do banków w Stanach Zjednoczonych.
Pozytywnym (z przymrużeniem oka) bohaterem Manaugha jest jednak raczej Bruce Willis, przeciwstawiający się w „Szklanej pułapce” grupie bandytów, właśnie – jak pisze autor „Przewodnika włamywacza” – dzięki swej zdolności do „niestandardowego” postrzegania wieżowca, w którym przyszło mu z nimi walczyć, sięgnięciu po swego rodzaju „odwróconą topografię”, wyszukiwaniu dogodnych przejść i zasadzek tam, gdzie inni widzą tylko ciągi wntylacyjne, schowki na szczotki i ścianki działowe. To twórcze podejście do rzeczywistości – nie tylko, dodajmy, budowlanej.

Utopie zasypie piasek

2016-07-21

Oczywiście, nie od dziś wiadomo, że pycha poprzedza upadek. Ale niezwykły jest widok upadku tak spektakularnego, jak miasta Masdar. Nowa dzielnica Abu Zabi miała cieszyć się „zerowym bilansem energetycznym”. Mnóstwo rowerów. Zero korków. Chłodne, klimatyzowane niemal w trybie perpetuum mobile wnętrza. Dziś wszystko to ginie pod warstwą piasku.
Los Masdar City, opisany m.in. przez red. Piotra Kościelniaka pod koniec zerwca na łamach „Rzeczpospolitej”, zdumiewa. Przecież, przy praktycznie nieograniczonym budżecie państwowego zleceniodawcy, na skrawku pustyni można było zrobić niemal wszystko. Postawić nowoczesne budynki, dostać się do ukrytych pod powierzchnią ziemi źródeł wody, zainwestować w nowoczesne systemy klimatyzacyjne. Zamiast tego budowano... przewężenia w alejkach, które ograniczyć ruch na ulicach. Ruch, którego i tak nie ma.
Ekologiczna dzielnica kosztowała ponad 20 mld dol – i od początku powstała jako dowód na ambicje modernizacyjne, na gotowość zrobienia przez szejków czegoś więcej niż przejadania dolarów z petroropy. Miasto miało liczyć 50 tys. stałych i drugie tyle dojeżdżających mieszkańców.
Owszem, udało się zakazać ruchu tradycyjnych samochodów, zwęzić uliczki, wznieść kilkanaście eko-budynków, obłożonych bateriami słonecznymi ze wszystkich stron i głośną w świecie, pokrytą teflonem wieżę, połączenie gigantycznego komina i klimatyzatora, ba, nawet zagwarantować obieg „szarej wody”, zużytej, lecz wciąż nadającej się do podlewania roślin – i na tym wyczerpał się zapał, koncepcje oraz cierpliwość Credit Suisse, współfinansującej przedsięwzięcie.
Przede wszystkim jednak - gotowość ludzi do przenoszenia się na pustynię. Jak pisze Kościelniak, do najwierniejszych obywateli miasta należą studenci Masdar Institute of Technology – którym Emiraty, bagatela, fundują oprócz studiów, stypendiów i laptopów również wikt i opierunek.
Złośliwi określają Masdar mianem „miasta zielonych duchów”. Ale straszą one podobno tylko zbyt doktrynerskich wizjonerów.

Dom do podziału

2016-07-17

Dawni grafomani z upodobaniem pisali o „magii domowego ogniska”; współczesny, dość cyniczny żart głosi, że większość małżeństw ma ze sobą wspólne dzieci, psy – i kredyt hipoteczny. Niezależnie jednak od jakości tej krotochwili, zaprojektowany od podstaw dom rzeczywiście wydawał się od zawsze z jednej strony naturalną przestrzenią funkcjonowania rodziny, z drugiej – jej spoiwem.
W miarę, jak na Zachodzie postępuje demontaż idei rodziny, kończy się i potrzeba domu jako muszli i kokonu: to, co stanowiło oparcie, staje się balastem. Rzeczywiście: w sytuacji rozstania czy rozwodu podział lub sprzedaż mieszkania jest dodatkowym obciążeniem, wysiłkiem, traumą, w dodatku zwykle przynosząc straty. Gdyby takie mieszkanie udało się bezboleśnie podzielić na dwie kawalerki…
W tym kierunku, niestety, zmierza współczesna myśl architektoniczna: Omar Kirbi, amsterdamski aktywista społeczny i celebryta we współpracy z pracownią OBA zaprojektował niedawno pływający dom dla pary, który w sytuacji podyktowanej rozstaniem potrzeby z łatwością można „rozłączyć” na dwie połówki, odpływające (pod pióro aż ciśnie się fraza „dryfujące”) w dwóch kierunkach.
Projekt odwołuje się do realiów życia w Amsterdamie, gdzie na zakotwiczonych w kanałach barkach już obecnie mieszka kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Jest oczywiście posunięciem na granicy prowokacji artystycznej – sam Kirbi z upodobaniem podgrzewa atmosferę przy pomocy gier słów, deklarując, że „podczas burzliwego rozwodu dobrze jest nie narażać się na dodatkowe kołysanie, lecz poczuć grunt pod nogami” – ale nie da się ukryć, że prototypowy budynek z dwoma obiegami mediów i wody stanął już na samonośnej tratwie. Przypominające kostki gry „Tetris” M-3 z włókna węglowego i impregnowanego drewna może zostać rozłączone z zachowaniem sterowności i stabilności.
Pozostaje pytaniem, w równej mierze cywilizacyjnym jak architektonicznym, ile par zdecyduje się na podobną inwestycję widząc tak wielkie prawdopodobieństwo rozłąki. Nie bez znaczenia jest też możliwość twórczego rozwinięcia koncepcji Omara Kirbi: czy poliamoryści mogliby łączyć kilka lub nawet kilkanaście podobnych komórek, tworząc ad hoc „blokowisko miłości”?

"Podsłuchali mój rysunek!"

2016-06-23

Kradzieże intelektualne są plagą ludzkości od zawsze: kroniki roją się od wspomnień o plagiatorach wierszy i wynalazków, wykradano wzory chemiczne, podkupywano inżynierów, a i jeden z wielkich (wzrostem) nestorów politycznych III RP zdobywał przez pół wiekiem szlify, tropiąc przepis na proszek do prania na zlecenie SB.
Georg Manaugh w jednym ze swoich najnowszych szkiców pisze o tym, jak praktyka wykradania danych wspięła się na wyższy niż dotąd poziom za sprawą nowych technologii. Punktem wyjścia jest dla niego historia mocno motywowanych ideologicznie lewicowych aktywistów, od Cosmo Wenmana po Norę al. Badri, którzy „wykradają” wizerunki rzeźb z wielkich muzeów Zachodu motywując to, oczywiście, walką z kolonializmem i imperializmem. Wykradają – skanując np. głowę Nefretete czy fragmenty Ołtarza Pergamońskiego. Tak uzyskane metadane oferują następnie za darmo – dając każdemu posiadaczowi drukarki 3D szansę na posiadanie własnej, niesłychanie wiernej kopii popiersia faraona czy centaura…
Za wynalazcami poszli inni: Manaugh pisze o motywowanych już tylko żądzą zysku złodziejach, którzy poszli o krok dalej. Jak się okazuje, do wykradzenia cyfrowej rekonstrukcji trójwymiarowego kształtu nie potrzeba dziś skanera: najzupełniej wystarczy PODSŁUCH DRUKARKI 3D, prowadzony przy pomocy telefonu komórkowego: doświadczony inżynier jest w stanie na podstawie specyficznych, wydawanych przez drukarkę dźwięków odtworzyć sekwencję jej ruchów i częstotliwość mikroiniekcji.
Manaugh pisze o wnioskach, do jakich doszli badacze z amerykańskich uczelni, którzy postulują wprowadzenie nowego poziomu zabezpieczeń przed szpiegostwem intelektualnym i przemysłowym: ich zdaniem, konieczne będzie powszechne uruchamianie generatorów szumów („biały hałas”), drgań i błysków, które mogą zakłócić procesy nagrywania i skanowania chronionych obiektów. Wizja muzeów i galerii, przeszywanych błyskami mikrolaserów, jest naprawdę frapująca. Nam pozostaje pytanie, jak chronić projekty domów jednorodzinnych: wyjątkowo przejrzyste i potencjalnie łatwe do instalowania. A może w roli generatora szumów wystarczy ul lub osie gniazdo?

Wieszak na korale

2016-06-13

Wpływ zmian klimatycznych na jakość i poziom wód nie należy do najważniejszych kwestii w Polsce, nawet, jeśli pojawiają się czasem obawy, że Żuławy nam znikną. Co innego w Malezji: tam i grunt pod nogami, i widoki na pomyślną przyszłość zależą najdosłowniej od wahań i pływów oceanu.
Nic więc w sumie dziwnego, że to tamtejsi architekci, Quah Zheng Wei, Jethro Koi Lik Wai, rozszerzyli zwyczajowy „mandat projektanta” w dość nieoczekiwaną stronę. Rezygnacja z projektowania domów jednorodzinnych, by poświęcić się ambitnym wysokościowcom – tak, to często zdarza się w branży. Ale żeby projektować wysokościowce dla KORALOWCÓW?
The Aquarim Trinity to pomysł na odbudowę raf koralowych, dziesiątkowanych nie tylko przez ciśnienia ziemi, wleczone za okrętami kotwice oraz zanieczyszczenia, lecz przede wszystkim – ocieplenie wód, dla korali zabójcze. Przypadłość, określana w slangu mianem „blaknięcia” lub „bielenia” zniszczyła już jedną czwartą raf koralowych na świecie, kolejna ćwierć jest poważnie zagrożona.
Malezyjscy projektanci zaproponowali kilkusetmetrowej wysokości „wieżowiec”, osadzony w strefie przybrzeżnej oceanu, który mógłby się stać szkieletem przyszłej rafy koralowej. Jak widać na zdjęciu, nie idzie tylko o prostą konstrukcję z prętów, lecz o trójwymiarową strukturę z tysiącami „klatek”, w których zaczęłyby się rozwijać pierwsze polipy koralowców. Podwodny wieżowiec powinien być również wyposażony w „instalacje” – bez wind i Internetu by się pewnie obeszło, ale niezbędne byłoby natlenianie wód w pobliżu, być może również „instalacja wodno-kanalizacyjna”, która doprowadzałaby w pobliże położonych bliżej lustra oceanu stworzeń chłodniejszą i bardziej zasobną w plankton wodę z niżej położonych stref.
The Aquarim Trinity to na razie projekt: jego realizacja, jeśli miałby się stać czymś więcej niż lokalną ciekawostką, wymagałaby zresztą gigantycznych nakładów. Pokazuje to jednak zaskakujące nieraz płaszczyzny, na jakich mogą się realizować współcześni projektanci.

Babel 2.0

2016-05-27

Od czasu niepowodzenia z Wieżą Babel ludzkość zadowalała się budową wysokościowców, w przypadku gór trzymając się raczej wymiaru okolicznościowych kopców. Ale inwestorzy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich myślą o tym, jak zrobić spory krok naprzód.
Władze zamożnego kraju, którego jedną z nielicznych udręk jest niewielka ilość opadów (średnio deszcz pada w Dubaju przez 5 dni w roku) postanowiły na serio wziąć się za inżynierię klimatyczną. Amerykański zespół badawczy czynny w ramach NCAR (National center for Atmospheric Research) otrzymał właśnie blisko pół miliona dolarów na przeanalizowanie projektów budowy.. sztucznej góry.
Jak wiadomo, łańcuchy górskie bywają kluczowe dla generowania opadów: zmuszają one masy pędzonego wiatrem wilgotnego i gorącego powietrza do wznoszenia się, co skutkuje kondensacją pary i wytwarzaniem chmur. Wówczas wystarczy niewielka dawka czynnika powodującego kondensację wilgoci w postaci kropel (najczęściej w tej roli używany jest jodek srebra, często wystarczy jednak zwykły pył piaskowy) i – leje jak z cebra.
Badacze NCAR mają oszacować, uwzględniając warunki klimatyczne panujące w w Dubaju, jakie położenie, kształt i wysokość góry byłyby najstosowniejsze do wywoływania deszczu – następnie zaś władze podejmą decyzje o ewentualnych inwestycjach.
Naturalnie, „budowa góry” byłaby ogromnym wyzwaniem dla projektantów: można sobie wyobrazić, jak potężne musiałyby być zbrojenia i fundamenty tego rodzaju rozwiązania, jak poważnym zagrożeniem mogłyby się okazać osuwiska i jak wyglądałoby zapotrzebowanie na surowce, by nie wspomnieć już o budżecie. To jednak dopiero początek wyzwań, związanych z ewentualnym sztucznym łańcuchem górskim.
Politolodzy zwracają uwagę, że świat w XXI wieku stoi przed perspektywą „wojen wodnych”, szczególnie w Azji Środkowej, Afryce Północnej i na pograniczu indyjsko-pakistańskim, gdzie władze jednego kraju wznosić mogą tamy i kanały, by przejąć całość wód transgranicznej rzeki. Konsekwencje polityczne i ekologiczne takich posunięć mogą być bardzo poważne – będą jednak niczym w porównaniu z zakłóceniem naturalnej cyrkulacji powietrza monsunowego, do jakiej musiałoby doprowadzić wzniesienie nowych gór na Półwyspie Arabskim.

Zaczarowany ołówek, rozkołysany pędzel

2016-05-09

Jest na rynku od miesiąca i już – niezależnie od rutynowej histerii PR-owców, piszących o „killer ap”, czyli „zabójczej aplikacji” – zawojował użytkowników Virtual Reality, przynajmniej w wariancie promowanym przez Google’a, czyli Oculus Rift.
Mowa o „Rozkołysanym Pędzlu”, czyli Tilt Brush – aplikacji, pozwalającej na „przestrzenne malowanie” w rzeczywistości wirtualnej. „Przestrzenne” – czyli tworząc trójwymiarowe realizacje, które można obchodzić ze wszystkich stron, ba – wejść w ich środek (w Internecie krąży opowieść o ośmiolatku, który, zaproszony do pracy z programem, w ciągu kilku minut „namalował sobie” igloo. „Malowanie” – ale czy rzeczywiście to tylko malowanie, skoro wybierać można nie tylko z palety miliona kolorów, dziesiątków faktur i tekstur, ale i sięgać po wirtualne materiały w rodzaju lawy, lodu i ognia? Oczywiście – wszystko, co stworzymy, można zachować jako plik.
Malować można nie tylko śmiałymi pociągnięciami, ale również z użyciem liniału, krzywików, figur geometrycznych i tuszu – i myślę, że projektanci domów jednorodzinnych najpierw nagłowią się trochę, jak opanować nowe narzędzie, a potem będą w stanie znacznie skuteczniej niż dotąd przekonać klientów do swoich pomysłów. To oprowadzanie po pokojach, do którego wystarczy założyć „okulary” Google!
Malować będą wszyscy. Nawet amatorzy ulicznych grafitti, da Bóg, namalują sobie najpierw wirtualną ścianę odpowiednio ważnego urzędu czy zabytku, by dopiero na niej rozpylić swoje plugawe tagi. Ale to projektanci, architekci i inżynierowie skorzystają najbardziej.
Mała próbka możliwości nowego programu tu:
https://www.youtube.com/watch?v=91J8pLHdDB0

Singapurskie Orwelliana

2016-05-02

Rządzony przez Lee Hsien Longa Singapur od dziesięcioleci jest symbolem miasta-państwa zarządzanego tyleż sprawnie, co autokratycznie. Władze Singapuru przywiązują ogromną wagę do czystości i ładu przestrzennego (słynne wysokie grzywny i kary więzienia za wyrzucanie na ulicy gumy do żucia) i gotowe są nawet na poważne uszczerbki na wizerunku, jeśli tylko ich posunięcia służą tym celom.
To wszystko prawda, a jednak najnowsze doniesienia o wdrażanym właśnie systemie gromadzenia metadanych mogą budzić niepokój. W ramach ogólnonarodowego projektu Smart Nation na terytorium całego Singapuru ma zostać zainstalowana niezadeklarowana oficjalnie, ogromna liczba czujników i kamer, które pozwolą na śledzenie dystrybucji tłumu, posunięć pojedynczego człowieka, warunków życia w każdym budynku i marszruty wszystkich zarejestrowanych w Singapurze samochodów.
Posunięcia te stanowią elementy programu Smart Nation, którego realizację zapowiedział Loong jesienią 2014 roku. Naturalnie, władze deklarują, że wszelkie gromadzenie danych służyć ma jedynie dobru publicznemu i ograniczeniu przestępczości; podkreślają też jakość zabezpieczeń i dążenie do ukrycia lub zatarcia tożsamości nagrywanych osób. Po pierwsze jednak, wiadomo, że szczególną uwagą objęte zostaną konkretne przewinienia, w rodzaju palenia w strefach, gdzie jest to zakazane lub śmiecenia z górnych pięter. Po drugie, jak zauważają specjaliści, przy tej ilości poddanych obróbce danych wprost nie wiadomo, jaka wiedza i ustalenia staną się udziałem władz. Nie sposób też przewidzieć ani zastosowań dla uzyskanych danych, ani tego, czy hackerzy nie doprowadzą do pozyskania ich przez przestępców.
Sytuację pogarsza fakt, że wiele firm i nieruchomości znajduje się w rękach firm państwowych bądź kontrolowanych przez władze, co zwiększa jeszcze zakres nadzoru. Ponad 80 proc. 3,5-milionowej zbiorowości wynajmuje mieszkania w domach wielo- i jednorodzinnych należących formalnie do państwa, władze są też właścicielami największych sieci telefonii komórkowych.
Już stworzona obecnie, dostępna w sieci, dwuwymiarowa mapa Singapuru [http://www.onemap.sg/index.html] ukazuje dziesiątki szczegółów dotyczących standardu, wyposażenia czy statusu prawnego domów. Wpisanie pozyskiwanych obecnie danych do trójwymiarowego modelu miasta stworzy, jak oceniają publicyści piszącego o sprawie Wall Street Journal, nową „szklaną kulę” – w której przezroczyści będą również mieszkańcy