W złotej folii
Zbytni przepych w budownictwie jest zasadnie krytykowany: w Internecie roi się od żartów z „romskich rezydencji”, „elegancji z prowincji” i „zameczków jednorodzinnych”: wszystkie te odlewane z betonu krużganki i donżony budzą rozbawienie, na szczyt rankingu złego gustu można się jednak dostać dopiero po użyciu złota: wszystkie te kopuły kryte złotem, napisy z pozłotką, złote blachy garażu – tak, to wygląda jak wyrok. Ale co robić, jeśli zleceniodawca, lubując się w estetyce przerysowania i campu, domaga się podobnych efektów?
Przed takim pytaniem stają mieszkańcy Montrealu – przynajmniej ci, którzy mają szanse być zaproszeni do rezydencji głośnego, awangardowego kompozytora który, zamawiając projekt 160-metrowego domu u czołowego kanadyjskiego architekta Jeana Verville’a, zażyczył sobie połączenia „minimalizmu z prawdziwie teatralnymi efektami”, z operowym przepychem.
Verville wykonał zadanie wzorcowo: w brutalistycznej bryle z chropowatego, nieoszlifowanego betonu, pomalowanego na biało albo pozostawionego w surowym odcieniu szarości, wyglądającej jak kotłownia w bloku z czasów PRL, wzrok przyciągają wielkie płaszczyzny idealnej, złotej gładzi: jedna trzecia ścian została obciągnięta złotą folią.
Teatralne. Uderzające. Czy zaciszne? I co robić, gdy dom padnie ofiarą złomiarzy? [ws]