Jezioro łabędzie
Podłoga lśni po horyzont. Żadnych spoiw, żadnych załamań, wystarczy jedno przetarcie mopem. Może być jak lustro, może być jak marmur, można w niej zatopić grafikę 3D i mieć widok, jakby stało się nad rafą koralową lub szybem prowadzącym do wnętrza ziemi. A można zatopić w niej muszle albo złote dublony.
Pałac milionera? Apartamentowiec perfekcyjnej pani domu? Nie: podłoga z żywicy poliuretanowej.
Trafiły do nas z zachodnich szpitali, co lepszych supermarketów i hal wystawowych. Pomijając już estetykę, są niezrównane, jeśli idzie o zachowanie czystości: brak fugi przy ścianie i spoin płytek lub belek powoduje, że można ją umyć szczotką lub mopem i środkiem bakteriobójczym tak, że żadna spora pleśni, żaden wirus się nie prześlizgnie.
Skoro jest tak dobrze – i w dodatku naprawdę lśnienie po horyzont – to czemu nadal jest to rozwiązanie elitarne? Czy chodzi tylko o to, że taką podłogę łatwo porysować, więc meble trzeba podkuć filcem, a gościom nasadzić kapcie, nawet mimo ich sprzeciwu?
No cóż. Konserwacja to jedno, a długofalowe efekty mikrorozkładu żywic akrylowych lub poliuretanowych – drugie. Praktycy nie polecają. Onkolodzy nie polecają. A praktycy zwracają uwagę, że początkowo takie podłogi stosowano w magazynach i na salach operacyjnych – czyli w miejscach, gdzie zachowanie czystości jest wyjątkowo w cenie, ale gdzie zarazem nikt nie spędza więcej niż kilku godzin jednorazowo.
Może warto naśladować tę formułę? Wylejmy (to wcale niełatwe, i muszą to robić specjaliści), wylejmy, powtarzam, poliuretanową podłogę w przedpokoju. W kuchni. W bawialni! Ale z pewnością nie w pokoju dziecięcym – i raczej nie w sypialni. [ws]