Siedziba dla Alzheimera

Projektanci domów stają przed wieloma wyzwaniami: ograniczeniem są kształt działki, budżet, materiały, często – potrzeby użytkowników. Wiele wiadomo o rozwiązaniach stosowanych w domach jednorodzinnych z myślą o małych dzieciach, osobach niewidomych czy z chorobami narządów ruchu: z myślą o wózkach buduje się pochylnie, mini-windy, szersze korytarze. Ale czy można w jakiś sposób dostosować architekturę budynku do potrzeb osób dotkniętych najcięższymi dolegliwościami demencyjnymi, na czele z chorobą Alzheimera?

Nie jest to w żadnym razie wyzwanie wydumane. Epidemiolodzy nie mają wątpliwości: wraz ze starzeniem się społeczeństw i wzrostem długowieczności choroba Alzheimera (i szereg pokrewnych, neurodemencyjnych schorzeń) będzie stawać się coraz poważniejszym i powszechniejszym problemem społecznym, medycznym, etycznym. Rosnąć będzie liczba rodzin, opiekujących się rodzicami lub krewnymi, dotkniętymi tą chorobą – i domów opieki, potrzebnych, by wesprzeć rodziny. Co można i należy wziąć pod uwagę, by zapewnić zarazem godność, autonomię i bezpieczeństwo chorych?

Do niedawna brakowało jakiejkolwiek refleksji na ten temat, prócz zdroworozsądkowej (ale też dalece niewystarczającej) troski o bezpieczeństwo osób z zaburzonym postrzeganiem przestrzeni, zdezorientowanych i tracących równowagę. Owszem, stosunkowo łatwo przychodzi zabezpieczyć schody, wyjścia na balkon i okna, umocować uchwyty w łazienkach i toaletach, wyłożyć podłogi łatwo zmywalną i antypoślizgową wykładziną. Tylko czy to wystarczy? Czy „funkcjonalne” domy opieki, projektowane z myślą o potrzebach personelu, nie stawały się luksusowym, lecz dramatycznie ograniczającym więzieniem?

Sygnały takiej refleksji pojawiają się w wielu miejscach: architekturze dla chorych na Alzheimera poświęcony był irlandzki pawilon na tegorocznym Biennale Architektonicznym (ekspozycja nosiła wiele mówiący tytuł „Losing Myself”, czyli w wolnym przekładzie – „Gubiąc się”). Jej twórcy starali się przede wszystkim, w znajomym trybie prowokacji artystycznej, zwrócić uwagę na problem. Ważne jednak, że współtwórca wystawy, Niall McLaughin, jest współautorem książki „Architecture for Alzheimer’s Disease” (Florencja, 2016, red. Romano Del Nord), i co może najważniejsze – projektantem domu opieki w Dublinie, stworzonym pod auspicjami i na zamówienie irlandzkiego Towarzystwa Chorych na Alzheimera.

Sam McLaughin przyznaje, że to pierwsze, stawiane trochę po omacku kroki – i zarazem z pasją, wychodząc z założeń personalistycznych, od praw człowieka, atakuje powojenne realizacje domów opieki w Irlandii i Wielkiej Brytanii (o ile, dodajmy, bardziej humanitarnych, funkcjonalnych i schludnych od koszmarnych „domów dla starców” znanych w naszej części Europy!). Sporo tej pasji jest oczywiście podszyte lekturą słynnego „Nadzorować i karać” Foucaulta, tyleż sugestywnej, co subiektywnej historii szpitali, opieki i więziennictwa w nowożytnej Europie, napisanej przez socjologa-libertyna. Ale niemało jest również współczucia i troski, i przerażenia bezosobowymi, pozbawionymi zarówno prawdziwej prywatności, jak prawdziwej przestrzeni publicznej domami opieki, wznoszonymi, jak pisze McLaugin, „na źle skomunikowanym odludziu, bo tam grunt tańszy”, bezosobowymi, w pastelowych, konfundujących kolorach.

A konkrety? McLaughin i jego zespół zaczęli od szczegółowego zapoznania się z dorobkiem lekarzy, psychologów i specjalistów od opieki, z myślą o tym, by nie przeoczyć żadnego z uwarunkowań, które tak często nam umykają. Wśród założeń projektowych na pierwszych miejscach umieścili przypomnienie o tym, że osoby zmagające się z chorobą Alzheimera są szczególnie uwrażliwione na światła, cienie i odbicia; że łatwo przychodzi im zagubienie, a jednocześnie mają skłonność do wędrowania, poszukiwania, krążenia po przestrzeni – a zarazem, by ukoronować ten splot trudności, mają często spore kłopoty z poruszaniem się.

Architekci wzięli pod uwagę, że w tych okolicznościach problemem może być nawet zlokalizowanie toalety – szczególnie wówczas gdy, jak często bywa w placówkach medycznych, ściany malowane są na pastelowo, a toalety utrzymane w bieli. Jeśli biała są również ceramika sanitarna (a przecież najczęściej tak jest) – z punktu widzenia pacjenta dostrzeżenie jej jest prawdziwym wyzwaniem: tak łatwo w tej sytuacji chybić umywalki lub upaść obok sedesu, powodując dalsze urazy! Wyzwaniem jest błyszcząca podłoga, która przypomina pacjentom wodę i budzi ich niepokój; wszelkiego rodzaju ślepe korytarze; schody.

Odpowiedzią na te potrzeby okazało się redukowanie dystansu poprzez mnożenie kanap, krzeseł, siedzisk. Stosowanie zdecydowanych kolorów, wyraźnie wyróżniających „strefy” budynku i wnętrza o różnych zastosowaniach (łazienki, kuchnie, przestrzeń publiczną i prywatną). Okna, zasłony i oświetlenie zostały zaprojektowane z myślą o unikaniu blików, błysków, kontrastów, świata i ciemności. Poręcze znajdują się w całym budynku.

Co jeszcze? Materiały tradycyjne i tworzące poczucie bezpieczeństwa: cegła i drewno. Próba zaspokojenia zarazem poczucia wolności i bezpieczeństwa, poprzez zaprojektowanie długich, czasem krętych korytarzy, pozwalających na długie „wędrówki” – lecz w ostatecznej instancji prowadzących łukiem z powrotem ku miejscom publicznym. Wszystkie wnętrza, utrzymane są, rzecz jasna, na jednym poziomie – i wiele korytarzy to tak naprawdę przeszklony „wybieg” do ogrodu.

Publikacji o dublińskim domu opieki przybywa. Sam projektant podkreśla, że czuje się dopiero na początku drogi, że pojedyncze rozwiązania – jak wspomniane na wstępie „kodowanie kolorem” funkcjonalności pojedynczych wnętrz – nie załatwią wszystkiego. Suma jednak spostrzeżeń, poczynionych w duchu empatii, wzbogacona o wiedzę psychologów sprawia, że nawet dla najciężej chorych można wznieść budynek, który stanie się Domem, nie więzieniem. (ws)