Mniej światła!

Termin „zanieczyszczenie świetlne” trudny jest w pierwszej chwili do zrozumienia, potem wydaje się wymysłem ekologów. Ale to zjawisko istnieje naprawdę – i kolejne kraje, począwszy od Stanów Zjednoczonych, bronią się przed nim nie tylko zakładając „rezerwaty nocnego nieba”, ale i zniechęcając przy pomocy rozmaitych rozwiązań prawnych zbyt entuzjastycznych reklamodawców i właścicieli domów jednorodzinnych do olśniewania niby na własny koszt, lecz na dobrą sprawę kosztem wszystkich.

Z pojęciem „zanieczyszczenia świetlnego” szczególnie ciężko jest się pogodzić wszystkim, którzy pamiętają PRL: w jego krajobrazie, obok przysłowionej „szarzyzny”, dominował półmrok, niedoświetlenie, ćma: żarówek brakowało w windach, w korytarzach bloków, a nieraz i w reflektorach samochodów. Nic dziwnego, że rozświetlenie miast, mieszkań i ulic często witano z nie mniejszą ulgą niż „feerię kolorów”, jaką przyniosły kampanie reklamowe.

Po latach okazało się, że pstrokacizna bilboardów, neonów i plakatów, choć nużąca wzrok, jest mniej szkodliwa niż przesadne, mżące oświetlenie miast i domów. Pół wieku temu narzekali na nie tylko astronomowie, którzy jednak pokornie wynosili się w końcu w wysokie góry, by tam budować obserwatoria. W roku 2016 światła mają po trosze dosyć wszyscy, zwłaszcza, że wraz z potanieniem energii, coraz większą intensywnością źródeł światła (dość prześledzić ciąg żarówki – neony – lampy sodowe – halogeny – LEDy) świecą wszyscy i wszędzie. Nie da się zresztą ukryć, że ludzkość dążyła do tego celu od lat: ze światłem w nocy jest ładniej (szczególnie przy odrestaurowanych lub nowych budynkach) i, przede wszystkim, bezpieczniej.

Dopiero w latach 90. zaczęto w sposób systematyczny badać skutki zanieczyszczenia cywilizacji ludzkiej światłem, jego źródła, typy i możliwe konsekwencje. Po raz pierwszy wyliczono dla poszczególnych miast koszta zużycia energii, zagrożenie dla szeregu gatunków roślin i zwierząt, którym intensywne światło zakłóca biologiczne cykle życia, wyzwania dla ludzkiej psychiki i zdrowia (nadmierne oświetlenie prowadzi do rozregulowania melatoninowego cyklu dobowego, co może prowadzić do depresji, syndromu stałego zmęczenia lub innych poważnych dolegliwości) i, last but not least – ograniczenie urody życia: mieszkańcy wielkich miast, ze względu na tzw. poblask, czyli rozproszone odbijanie świateł miejskich przez chmury, praktycznie nigdy nie mają okazji zobaczyć klasycznego „nocnego, gwiaździstego nieba” – nie mówiąc o obserwacji gwiazdozbiorów.

Sumaryczna mapa, ukazująca stopień "prześwietlenia" obszarów zurbanizowanych (źródło: Wikipedia)

 

Część wyzwań związanych z zanieczyszczeniem światłem zaczyna już regulować prawo: w poszczególnych krajach, po przyjęciu zmian w ustawie o ochronie środowiska, zakładane są, na kształt USA i Kanady, „parki ciemnego nieba”; coraz częściej można dostać wyrok za nadmierne, niepotrzebne i podyktowane jedynie rozmachem doświetlanie domu lub posesji sąsiada.

Nikt jednak nie da rady uporać się z zanieczyszczeniem światłem, jeśli nie zrobią tego sami jego użytkownicy. Budując nowy dom, możemy omówić z projektantem kwestie użycia wyłączników czasowych, czujników i mechanizmów, pozwalających ograniczyć emisję światła w określonych godzinach. Być może uda nam się powściągnąć pokusę doświetlenia wszystkich ścian LEDami, z których tak pięknie strumienie światła idą w górę. To może się naprawdę opłacić, nie tylko na rachunku od dystrybutora prądu: chętniej przyjdą do naszego ogrodu jeże; osiedlą się ptaki; a nam może uda się, wychodząc wieczorem na ganek, zobaczyć przynajmniej najjaśniejsze gwiazdy. (ws)