Klikanie katastru

Czy cyfrowa, autoryzowana przez jeden ośrodek wersja wszystkich map katastralnych i granicznych pozwoli na skuteczne niż dotąd prowadzenie działań rozjemczych?

Z Google Maps wielkie nadzieje wiązali nie tylko biznesmeni i specjaliści od aeroarcheologii. Publikowane w internecie, powszechnie dostępne zdjęcia terenu z zaznaczeniem dokładnego przebiegu granic miały również ułatwić regulowanie spornych kwestii na licznych zapalnych pograniczach.

I rzeczywiście: Google Maps często powoływane są „na świadka” przez zwaśnione strony na najwyższym szczeblu. Niedawno uroczystą deklarację odwoływania się do ich zasobów złożyły dwa państwa, których patrole zdążyły przedtem wymienić ogień: Pakistan i Afganistan. Granica między nimi, ustanowiona w czasach brytyjskiej dominacji przed półtora wiekiem jako tzw. Linia Durranda, należy do najdłużej spornych: po raz pierwszy Kabul zakwestionował ją w roku 1947, do dziś toczą się o nią potyczki.

Na możliwość odwołania się do powszechnie dostępnych map Google liczyły też władze lokalne w milionach sporów katastralnych: Google Maps są osiągalne za jednym kliknięciem, powszechnie uznawane, wolne od nadmiaru symboli.

Czy jednak Google okaże się skutecznym rozjemcą, skoro równie często, w sytuacji, gdy zależy mu na niekontrowersyjnych relacjach z klientami, w trosce o nie dostosowuje publikowaną w sieci wersję do odbiorcy? Wspomniane pogranicze afgańsko-pakistańskie jest wyświetlane inaczej w każdym z tych dwóch krajów: wersja „afgańska” sięga dorzecza Indusu.. Nie inaczej dzieje się w przypadku terytoriów, o której spierają się Autonomia Palestyńska i Izrael czy w – żywszej może dla Polaków – kwestii Krymu: na wyświetlanych na całym świecie mapach jest od oddzielony od terytorium Federacji Rosyjskiej i Ukrainy jako „sporny”, w rosyjskiej wersji Google Maps należy jednak bez reszty i bezspornie do Rosji…

Wygląda na to, że warto jednak zadbać jeśli nie o miedzę, to o kamienie graniczne. [w.s.]